niedziela, 30 grudnia 2012

Assassin’s Creed III : Kolejna część kultowej gry która powraca by znów wydrzeć od graczy trochę kasy i kartek z życiorysu


Zostawiając w tyle Ezio Auditore da Firenze, wyruszamy na podbój Nowego Świata. Możecie zapomnieć o ciasnych uliczkach Konstantynopola, czy rozległych dachach Florencji, najnowsza część cyklu, nosząca dumny przydomek „III”, choć jest już piątą grą o wiecznej walce asasynów z templariuszami, zabiera gracza do dzikiego, surowego rejonu Wschodniego Wybrzeża XVIII w.


Wszystkim jednak, którzy czekają na trzęsienie ziemi a la Hitchcock, muszę wylać na głowę wiadro zimnej wody – gra rozkręca się powoli, wprowadzając nas w fabułę i atmosferę kolonialnej ameryki. Na początku nie wcielamy się nawet w znanego ze zwiastunów wojownika z tomahawkiem, lecz w jegomościa imieniem Haythema, który odgrywa znaczną rolę w kolejnych wydarzeniach.
Assassin's Creed 3
W pierwszym momencie myślałem, że jest to tylko tutorial, uczący początkujących graczy, jednak z Haythemem spędzamy dobre trzy godziny, by w końcu pokierować metysem o trudnym do wymówieniu imieniu: Ratonhnhaké:ton (czyt. Radunhageeedu-n). A kieruje się całkiem przyjemnie, grafika naprawdę stoi na zadowalającym poziomie.
Gra została zrobiona na nowym silniku i wyraźnie odstaje od poprzednich części, a na moim kilkuletnim sprzęcie działa na wysokich detalach.
Na pochwałę zasługują modele postaci, patrzące na świat gry pełnymi życia oczami. Irytuje jedynie praca kamery, która czasem wjeżdża w krzaki i zasłanie widok. Często podczas trudnej walki w leśnych ostępach. Sama rozgrywka uległa znaczącej zmianie, co wynika ze specyfiki lokacji, Nowy Jork, czy Boston w tamtych czasach nie mogły się pochwalić rozwiniętą infrastrukturą, więc bieganie po dachach jest w tej części wyparte bieganiem po drzewach. Ponadto Connor (europejskie imię głównego bohatera, aby nie-indianie nie łamali sobie języków) potrafi wspinać się na skalne wzniesienia, czy polować na zwierzęta. Owocuje to zdobywaniem skór i składników, które można później sprzedać.
Walka też przeszła gruntowny lifting. Wrogowie nie ustawiają się już w kolejce po baty, a potyczki nie opierają się już na samym kontrataku. Wprowadzono też nowe animacje. Dzięki temu możemy zobaczyć m.in. jak indiański wojownik wykańcza angoli w skomplikowanych i okrutnych sekwencjach ciosów.
Do dyspozycji developerzy oddają nam szeroki wachlarz broni, w tym najbardziej charakterystyczne ukryte ostrza. Oprócz tego tomahawki, buławy, ciężkie topory, czy lekkie szable. Na dystans możemy trzymać wrogów za pomocą pistoletów skałkowych, łuku, czy zdobycznych muszkietów. Fajną „zabawką” jest szeng biao, z angielskiego rope dart, a z polskiego po prostu strzałka z liną, pozwalająca przyciągnąć przeciwnika, czy przy odpowiednim użyciu powiesić delikwenta na drzewie. Możemy też uniknąć walki uciekając na przykład do cudzego domu, takie punkty są rozmieszczone po całej mapie, jednak trafiają się jak dla mnie zbyt rzadko.
Ale Assassin’s Creed to nie tylko walka odkrywanie fabuły, lecz także szereg misji pobocznych. Nie zabraknie zbierania różnych znajdziek (wielki powrót piór z :”dwójki”), a także obrabowywania skrzyń, czy łażenia po kanałach. Mapa nie jest już jedną wielką lokacją, ale paroma dużymi, jak miasta czy tereny leśne, po której nie trzeba się poruszać z buta, lecz za pośrednictwem punktów szybkiej podróży.
W całej grze nie dostrzegłem wielu błędów, poza wspomnianymi już „odlotami kamery” a także wtapianiem się poszczególnych części rynsztunku Connora w jego szaty, co z bliska nie wygląda dobrze. Do minusów należy zaliczyć fakt, że chociaż AI przeciwników uległo poprawie, to jeszcze czasem zdarza się że zaczynają chodzi w kółko, albo umierać w konwulsjach, w momencie gdy machamy ostrzem zupełnie gdzie indziej. Są to pojedyncze przypadki, które nie odbierają przyjemności płynącej z rozgrywki.
Michał Straszak


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz